Alta Via dzień 3.
16.07.2023
Najdłuższy dzień wyjazdu zaczynał się niewinnie przejściem, niemal po płaskim (wyjąwszy wyjście nad Lago di Limo na samym początku), doliny L'Gran Pian, ale w drugiej części zawierał najpierw ostre podejście na, a potem zejście z przełęczy di Lago (2486 m n.p.m.), a potem jeszcze 550 m podejścia, na szczęście technicznie nietrudnego, aż do schroniska Lagazuoi. Jednak moja ochota, aby zabrać Gabrysię na ferratę przysporzyła mi i jej jeszcze dodatkowych atrakcji i wydłużyła dzień do 11 h. Wyruszyliśmy jak na nas wcześnie, już koło 7:45, o 8:50 byliśmy pod schroniskiem Ucia de Gran Fanes (bynajmniej wielkim), gdzie Gabrysia przez zamieszanie z opłacaniem toalety zostawiła komórkę (dzięki zapobiegliwości Zuzi udało się ją potem odzyskać, choć wymagało to przejechania się przeze mnie z Col Galliny do Pederù), a o 9:50 przy rozejściu się szlaków na przełęcz di Lago (20B) i do Sciare (11), czyli na odległość mniej-więcej w połowie drogi (5,7 km, 190 m w górę i 115 w dół w 2:05 h). Po odpoczynku i zjedzeniu po batonie o 10:05 zaczęliśmy podchodzić na przełęcz, na którą z Gabrysią i Anią dotarliśmy około 11:20 (2,5 km + 365 m w górę w bardzo dobre 1:15 h) i musieliśmy poczekać z 15 minut na Agnieszkę i Zuzię. Następnie się rozdzieliliśmy: ja wziąłem zabrałem Gabrysię, żeby zrealizować swoją fantazję o strawersowaniu Piza de Medo - Punta Sud di Fanes ferratą Luigi Veronesi, a Ania z Agnieszką i Zuzią zeszły szlakiem nad Jezioro de Lagació (podobno popularne miejsce kąpieli), trochę nad nim odpoczęły i zaczęły drapać się do schroniska Lagazuoi, gdzie dotarły jakoś między 15:30 a 16:00 (cały dzień ogółem 12,9 km + 1080 m w górę i 385 m w dół przez około 8 h). Tymczasem mi i Gabrysi w kość dało już samo podejście do startu ferraty, które prowadziło bardzo ostro w górę albo paskudnym piargiem, albo po skałkach wymagających wspomagania się rękami, w których jednak Gabrysia czuła się niepewnie (i w którymś momencie nawet spuściła na dół kawałek skały). Pokonanie 350 m w górę i 900 m w poziomie zajęło nam w tych warunkach całe 2 h (po drodze minęliśmy dwie osoby, które robiły ferratę w drugą stronę - jak się zresztą okazało, to jest typowy sposób jej pokonania). Po odpoczynku i założeniu sprzętu, o 13:55 weszliśmy w ferratę (na wysokości ~2800 m n.p.m.), która w założeniu miała być łatwym trawersem (A, punktowo do B), jednak w praktyce problemem okazało się to, że fragmenty ubezpieczone stanowiły nie więcej niż połowę jej przebiegu, podczas gdy reszta była kroczeniem po wąskiej, miejscami usypującej się ścieżce, wymagającej absolutnej pewności kroku. Pokonywanie ich szło nam powoli i wiązało się z przekraczaniem przez Gabrysię jej granic. Trawers powyżej czterystumetrowej, pionowej ściany jest ekscytujący, gdy jesteś do czegoś przypięty. Kiedy drobna nieuwaga może kosztować cię skok przez próg, staje się jednak koszmarnie stresujący. Po kolejnych 2 h (Dziewczyny w tym czasie kończyły trasę) udało nam się pokonać trawers (nie znaleźliśmy przy tym sztolni, a konkretniej, to, co mogłoby nią być, było zasypane) i dojść do miejsca, w którym przecina go idąca na szczyt Punta Sud di Fanes ferrata Tomaselli (wycena D). Kawałek dalej (i niżej), na szczycie niewielkiej platformy u podnóża filara stanęliśmy przed wyborem: kontynuować bez ubezpieczenia drogą Luigi Veronesi (która na dodatek odbijała gdzieś na wschodnią stronę, schodząc ostrym usypiskiem pod pionową ścianą, oczywiście bez ubezpieczenia), czy zejść prosto w dół na Forcella Granda (do byłego Bivacco de Chiesa), którą widzieliśmy ze 150 m niżej po południowej stronie naszej platformy, wspomnianą ferratą Tomaselli (co prawda niemal pionowo w dół, ale z asekuracją). To drugie wydało nam się dużo atrakcyjniejszą opcją i o 17:00 (w dwóch miejscach musiałem trochę Gabrysi pomagać, bo siadły jej ręce) udało nam się w końcu wylądować na Forcella Granda (~2650 m n.p.m.), co oznaczało koniec trudności, które mogłyby stanowić dla nas niebezpieczeństwo. Spotkaliśmy tam też parę innych turystów. Po 20 min. odpoczynku, o 17:20 ruszyliśmy dalej. Koło 18:00 dotarliśmy do głównego szlaku w kierunku przełęczy Lagazuoi, co oznaczało koniec zejść, a początek podejść, 20 minut później byliśmy na wspomnianej przełęczy, a o 18:50 w schronisku. Dzień ogółem w wykonaniu moim i Gabrysi to ~14 km, ~1200 m w górę i ~530 w dół oraz dużo emocji w ~11 h. Obiad teoretycznie wydawali w schronie od 18:00, ale szło im na tyle niesporo, że i tak zdążyliśmy się na niego jeszcze naczekać (a mięso było jak podeszwa). |
Nawigacja:
../ powrót do menu głównegoNawigacja:
../ powrót do menu głównego
© Tomek Żółtak 2008-2010 |