Tabaretta
26.06.2022
Na rozgrzewkę Sara zaplanowała (jak głosi internet) „najtrudniejszą ferratę we wschodniej części Alp” pomiędzy schroniskami Tabarettahütte a Payerhütte na - bardzo ogólnie rzecz biorąc - północnej grani Ortlera. Sama ferrata to 500 m niemal pionowo w górę, z kilkoma fragmentami D, a nawet D/E i kluczowym punktem wycenionym na E, który nie jest wcale niczym przewieszonym, tylko bardzo uciążliwym, wschodzącym trawersem, który trzeba konsekwentnie zrobić na tarcie i który sprawia duże problemy przy przepince. Razem z dojściem i zejściem wyszło nam ~11,5 km w poziomie, ~756 m w górę i ~1256 m w dół (start ułatwiliśmy sobie z użyciem kolejki), co zajęło nam (od drzwi do drzwi) ~8:40 h. Start 8:26, koniec 17:08. Dzięki kolejce (€12,5) jeszcze przed 9:00 byliśmy na ~2320 m n.p.m. ~3,5 km trawersu do Tabarettahütte (2570 m n.p.m.) zajęło nam około 1h, a o 10:20 startowaliśmy na ferracie. Po około 1h byliśmy w miejscu kluczowym... którego pokonanie zajęło nam, jako zespołowi, następną 1h, a nawet nieco dłużej. Tu mogę się pochwalić, że zaliczyłem się do tej połowy grupy, która pokonała miejsce bez dodatkowych ułatwień i w miarę sprawnie (Josh przeszedł sprawnie, Sarze zeszło nieco dłużej, ale też to zrobiła, za to Matej z uporem godnym lepszej sprawy próbował zapierać się o skałę czubkami butów - jakby się wspinał w baletkach - zamiast pójść na tarcie i w końcu zbułował się tak, że Josh musiał go z góry nieco podciągnąć na linie; ja przeszedłem podobnie do Sary - może nie bardzo pięknie, ale sprawnie; Kristin miała dobry początek, ale potem zblokowała się psychicznie i po dłuższym przestoju instruowana przez Mateusza założyła sobie pętlę na nogę, którą wspomogła się na kluczowej przepince; Mateusz nie miał już ochoty na sprawdzanie własnych granic ;) i po prostu skorzystał z pętli Kristin). Niemniej, kiedy na końcu rzeczonego trawersu w końcu doszedłem do dwóch wrębów w skale, gdzie można w końcu spokojnie oprzeć nogi, doznałem wybuchu euforii. No i wszyscy mieliśmy potem śliczne sińce na przedramionach lub bicepsach od przytrzymywania się na krótko na linie. Gdyby ktoś, kto to czyta zamierzał w przyszłości przechodzić tę ferratę, to jedyna słuszna technika pokonania miejsca kluczowego to konsekwentnie iść na tarcie. Lepiej nie wpinać się też w linę „na krócej” (przez krótką taśmę za absorberem), bo pomiędzy przelotami aż tak bardzo to nie pomaga, a na strategicznym przelocie ciężko jest to potem przepiąć (jak się przyciąga rękami do liny, to traci się tarcie na stopach). Prawdę powiedziawszy, to miejsce byłoby znacznie prostsze, gdyby wyjąć ze ściany tą kotwę na środku trawersu (a bezpieczeństwo by na tym nie straciło - to jednak trawers). Z innych mądrości - filar będący ostatnim miejscem z wyceną D można albo zrobić „z buły i na tarcie”, albo poszukać stopni po drugiej stronie filara (niż poprowadzona jest lina), co jest znacznie wygodniejsze, ale trzeba się nie bać trochę powisieć tyłkiem nad przepaścią. Koło 13:00 byliśmy przy księdze przejść, a ~13:50 na górze (~3020 m n.p.m.). Co jest o tyle ciekawe, że ferrata jest wyceniana na 3,5 h czasu przejścia, co oznacza, że poza miejscem kluczowym mieliśmy naprawdę niezłe tempo. Mimo że również w kilku innych miejscach nie należy ona do łatwych (ale jak to na ferracie, wiele można zrobić z kombinacji bicepcs+tarcie :) ). W Payerhütte zabalowaliśmy prawie do 15:00, a potem czekały nas jeszcze ~2 h zejścia (~1150 m w dół dosyć równomiernie rozłożone na ~7,5 km). |
Nawigacja:
../ powrót do menu głównegoNawigacja:
../ powrót do menu głównego
© Tomek Żółtak 2008-2010 |