Ta strona wykorzystuje pliki "cookies" (ciasteczek) do tworzenia statystyk odwiedzin. Strona nie zbiera informacji identyfikujących użytkowników.
Tschenglser Hochwand 02.07.2022

Na deser zostawiliśmy sobie ferratę C na Tschenglser Hochwand (3375 m n.p.m.) - przyjemna droga głównie w B z punktami do C, do zrobienia w stylu „nie myśl, tylko napieraj”. Razem z dojściem i powrotem 6 km w poziomie i 640 m w górę i w dół, zajęło mi 4:20 h (start 9:10, koniec 13:30).

Na ferracie było trochę tłoczno - pogoda była świetna, a duch w naszej grupie już niezbyt bojowy (Kristin w ogóle odpuściła sobie tę wycieczkę), więc zdecydowanie nie byliśmy pierwsi w ścianie - ale inne ekipy bardzo elegancko nas poprzepuszczały. Z Mateuszem (który był oczywiście najszybszy) zrobiliśmy ją w stylu, jak określiła to Sara „run up the hill” i było to bardzo przyjemne. Pod ferratą byliśmy o 10:00, a po nieco ponad 1h już na górze (czyli tak w pół czasu z topo). Nie mieliśmy nic mądrego do roboty, więc zasiedzieliśmy się na szczycie do 12:00 i zaczęliśmy schodzenie.

Zejście drogą normalną prowadzi niemal stale przez skalne rumowiska i teren ten okazał się być bardzo zdradliwy. W jednym miejscu trawersując rumowisko (zresztą - jak się okazało - nieco w bok od szlaku, którego dokładny przebieg akurat na chwilę zgubiłem) złapałem się sporego bloku skalnego, który wyglądał na stabilny, ale okazał się takim nie być. Udało mi się utrzymać równowagę, ale zepchnąłem go sobie na łydki: prawa trafił płaską powierzchnią, co poskutkowało tylko siniakiem, ale na lewą trafiła mi ostra krawędź, rozcinając skórę (ale nie spodnie) na odcinku jakichś 5-6 cm. Nawet nie od razu się zresztą zorientowałem - nic mnie ta lewa noga nie bolała, ale zaczęła dosyć intensywnie krwawić.

Każdy z nas miał zestaw pierwszej pomocy, więc bez problemu wstępnie opatrzyliśmy ranę, ale nie wyglądało to za dobrze. Tyle że nic mnie to nie bolało (przecięta została tylko skóra) i choćby w najmniejszym stopniu nie upośledzało moich możliwości przemieszczania się, więc uznaliśmy, że należy po prostu dojść do schronu i stamtąd dzwonić po Bergretnung (czy co tam mają w Południowym Tyrolu). Tak też zrobiliśmy i kiedy o 13:30 (całkiem sprawnie) dotuptałem do Düsseldorfer Hütte, Mateusz oznajmił mi, że najpewniej przyleci po mnie śmigłowiec (bo jak pogoda jest dobra, a jeszcze gość ma ubezpieczenie, to nie ma co za dużo kombinować). Usiedliśmy i czekaliśmy. Inni w oczekiwaniu na nadchodzącą atrakcję zamówili piwo, ja niestety nie (a w ogóle perspektywa lotu wydawała mi się jakoś mniej atrakcyjna, niż wszystkim wokół).

Najpierw okazało się, że śmigłowiec już leci, ale jednak po kogo innego, ale koło 14:00 do schronu dotarł ratownik (zresztą mąż jednej z prowadzących chatę), a o 14:12 również helikopter ratowniczy. Ekipę chyba trochę zdziwiło, że tak całkiem bez problemu się poruszam, ale nikt mi tam wyrzutów, że głowę zawracam nie robił. Nasz opatrunek też najwyraźniej sprawiał wrażenie wystarczająco fachowego - nikt tam moich urazów studiować nie chciał (poza ustnym wywiadem), po prostu zawieziono (zaleciano) mnie do szpitala w Schlanders - śmigłowcem to niecałe 20 km (samochodem z Sulden prawie dwa razy tyle). Lot był krótki i spokojny, choć robiliśmy dużo wysokości (w najwyższym punkcie skacząc nad grzbietem między Tschenglser Hochwand a Schafbergspitze byliśmy na ~3200 m, a Schalnders jest na ~700 m n.p.m.), ale dla mnie jednak stresujący. W szpitalu na szczęście nie mieli problemu z angielskim i koło 16:00, wzbogacony o szczepienie na tężec i 6 szwów na lewej łydce wyszedłem na miasto.

Na wieść, że poszyją mnie i będą puszczać reszta ekipy zdecydowała jeszcze tego samego dnia spłynąć do Sulden, zapakować się w samochód i ruszyć do Wiednia, przechwytując mnie po drodze. Mi w międzyczasie udało się jeszcze zamówić jakiś obiad korzystając tylko z języka niemieckiego (alternatywą był włoski...), choć oczywiście musiałem poczekać do 17:00, aż raczą otworzyć kuchnię. Przed 18:00 zostałem zgarnięty ze Schalnders, a koło 2:00 w nocy skończyliśmy rozwozić ekipę po Wiedniu.

Nawigacja:

../ powrót do menu głównego
P1080919.JPG
piękny poranek przed Düsseldorfer Hütte
P1080922.JPG
gruz, wszędzie wkoło gruz...
P1080924.JPG
wyjście z kamiennego wąwozu niedługo przed startem ferraty
P1080979.JPG
żlebem w prawo prowadzi droga normalna, ferrata wchodzi w skałę u podnóża grzbietu po prawej
P1080928.JPG
Mateusz na starcie ferraty
P1080937.JPG
w oczekiwaniu
IMG_20220702_101426424_HDR.jpg
Hoher Angelus i Vertainspitza
P1080948.JPG
bezimienna iglica po pd. stronie przełęczy
P1080976.JPG
interesujący fragment niedaleko szczytu (zdjęcie już w zejściu)
IMG_20220702_120832799_HDR.jpg
sekcja szczytowa Tschenglser Hochwand (zdjęcie już w zejściu)
P1080953.JPG
Tschenglser Hochwand (3375 m n.p.m.)
IMG_20220702_111759.jpg
Kleine Angelus, Hochofenwand, Hoher Angelus i Vertainspitze
P1080962.JPG
panorama Alp Ötztalskich (Mateusz był tam z Sarą i Joshem rok temu)
P1080961.JPG
Wildspitze (3757 m n.p.m.) w Alpach Otztalskich (40 km dalej)
IMG_20220702_114402.jpg
w tym czasie Kristin cieszyła się widokami wokół schronu
IMG_20220702_141244.jpg
śmigłowiec już leci

Nawigacja:

../ powrót do menu głównego
Poprawny CSS! Valid XHTML 1.1 Strict powered by PHP
© Tomek Żółtak 2008-2010
mój mail