Wysokie Taury - Sauleck i Hochalmspitze
05.09.2020
To był bardzo długi dzień: koło 7:00 wyruszyliśmy z Arthur von Schmid Haus (2270 m n.p.m.) na Säulecka (3086 m n.p.m.), potem granią Detmolder na Hochalmspitze (3360 m n.p.m.) i zejście przez lodowiec Hochalmkees w dolinę potoku Grossßelenbach, na końcu której czekało na nas (bardzo imprezowe, jak się okazało w nocy) schronisko Osnabrücker Hütte (2020 m m n.p.m.). W sumie wyszło tego (licząc z grubsza, pomiar wysokościomierzem „z natury” zawiódł, bo zapomnieliśmy, że trzeba go przełączyć po 12h): - 1400 m podejść, - 1600 m zejść, - 14 km odległości, - Mateusz z Sarą i Joshem zrobili jeszcze do tego ferratę D/E na Säulecka (ja i Matej poszliśmy drogą normalną). W zależności od osoby zajęło to nam od 12,5h do 13,5h (co daje niezbyt imponujące tempo nieco ponad 2 GOT/h) i wszyscy porządnie się tym zmęczyli. Osobiście byłem trochę zmachany już po wejściu na Säulecka (wziąłem jeszcze Mateuszowi raki, żeby miał trochę lżej na ferracie), które jednak poszło sprawnie (800 m w górę i nieco ponad 3 km w poziomie w ~2,5h - byliśmy na górze koło 9:30 - plus ~0,5h czekania na ferratowców i odpoczynku), ale bujanie się po grani Detmolder z kilkoma mocno eksponowanymi fragmentami do przełeczy Winkelscharte (niby tylko ~2,5km i nominalnie 250 m w dół, ale zajęło nam kolejne ~2,5h plus ~0,5h odpoczynku) to już zmęczyło mnie dobrze. Niestety, najwyraźniej nie byłem dobrze zaaklimatyzowany do tych wysokości. Na dodatek zaczęły nam się kurczyć zapasy wody (poratowaliśmy się śniegiem, ale nie było tak gorąco, żeby sprawnie się topił i potem przypchał mi camelbag). Trochę wcześniej to Mateusz zabrał do siebie moje raki, bo zaczynałem wyglądać na zmęczonego. Podejście z Winkelscharte w okolice Winkelspitz było przyjemne, bo znów był to teren, w którym po prostu dało się iść, więc prawie 300 m w górę (i ~1 km w poziomie) weszło dosyć sprawnie (nieco ponad 1h), za to potem zaczęło się nieco ponad 200 m ferraty, która w zasadzie nie była trudna (B, fragmenty C), ale miała kilka siłowych fragmentów (w górę na tarcie - zwłaszcza początek). Na początku tejże miałem kryzys formy, ale potem czekolada zjedzona przed przełęczą w końcu trafiła do krwioobiegu i jakoś to poszło (tyle że zajęło ~1,5h). Ostatecznie przed 15:40 wygrzebałem się na szczyt Hochalmspitze eskortowany przez Mateusza (reszta ekipy była tam z 0,5h wcześniej). Dalej było już zejście (które zaczęliśmy tuż przed 16:00), tyle że było to zejście długie. Na lodowcu Hochalmkees najpierw szło się bardzo przyjemnie (jak szybko można tracić wysokość na śniegu!), ale w którymś momencie się wylodziło i musiałem po raz drugi w życiu (pierwszy było pod Großglocknerem) założyć raki i tempo trochę spadło. Po nieco ponad 1,5h od wyruszeniu ze szczytu byliśmy na przełęczy Preimlscharte 400 m niżej i 2 km bliżej schroniska, żeby krótką ferratą (B/C, w dół niewymagająca, ale eksponowana) i skrawkiem lodowca Großelankees zrobić jeszcze szybko 150 m w dół (na około 2800 m n.p.m.). Stąd trzeba było już tylko zejść w dolinę potoku Großelendbach (około 700 m w dół i 2,5 km w poziomie) i udać się z jego biegiem do Osnabrücker Hütte (już prawie płasko, bo ~100 m w dół i kolejne 1,5 km w poziomie, z malowniczym skakaniem po kamieniach przy przekraczaniu rozlicznych dopływów potoku - Sara zresztą w jeden wdępnęła). Zeszło mi na tym (od Preimlscharte) ~2,5h, pozostałym 1h mniej. Dotarłem do schronu koło 20:30, już po zmroku, będąc wykończony i odwodniony. Na szczęście obiadokolacja przywróciła mnie jako-tako do życia. Niestety noc znów była kiepska: dla całej ekipy z powodu imprezowego towarzystwa, które głośno swawoliło jakoś do 3.00 nad ranem, ale mi i bez ich śpiewów nie bardzo dały by spać nogi (ostra spina łydek po dniu w płycie i gruzie). Ogółem taki dzień to osiągnięcie dobre do wspominania, ale w bezpośrednim doświadczeniu bolesne. Przy czym tempo, wbrew pozorom, wcale nie jest takie złe - Mateusz post factum donosił, że przypadkiem dzień wcześniej para (cytuję) „twardych łojantów” z Klubu (AV) zrobiła prawię tę samą trasę, ale schodząc do Gießener Hütte - a to jest 2,5 km bliżej i 200 m zejścia mniej - w 13h. Chyba nie mam się więc co bardzo wstydzić mojej formy. Tyle że ten dzień (oraz buty) dosyć paskudnie skatowały mi stopy, i to i pięty, i trochę również palce (zresztą wszyscy poza Mateuszem odnieśli w tym aspekcie jakieś uszczerbki, tyle że znacznie mniejsze). Warto by kiedyś jeszcze wrócić zrobić ferratę na Säulecka. Zdjęcia Josha (bardziej profesjonalne od moich i Mateusza) można obejrzeć pod tym linkiem. |
Nawigacja:
../ powrót do menu głównegoNawigacja:
../ powrót do menu głównego
© Tomek Żółtak 2008-2010 |