Wysokie Taury - trawers Großvenedigera
10.09.2024
W Defreggerhausie (2963 m) były oprócz nas jeszcze dwie ekipy planujące iść na Großvenedigera (3657 m) - obie z przewodnikami - ale żadna z nich nie celowała w trawers. Jedna z nich odłożyła wejście na następny dzień (co pozwoliło im cieszyć się piękną pogodą), a jedna ruszyła sporo przed nami. My czekając na obiecywane przez prognozy podwyższenie pułapu chmur odczekaliśmy do 8:00... i się nie doczekaliśmy. Jak dzień wcześniej zaraz za schroniskiem powitał nas wmordewind i deszcze ze śniegiem... i mniej-więcej tak było już przez cały dzień, tyle dobrze, że w którymś momencie przestało wiać. Ciekawie było być na lodowcu na początku września, bo wszystkie szczeliny były na wierzchu... i okazuje się, że jest ich pod Venedigerem naprawdę dużo i momentami bardzo utrudniały nam nawigację, zwłaszcza że widoczność na lodowcu nie wzrastała powyżej kilkudziesięciu metrów. W związku z tym nasza trasa na szczyt była miejscami nieco nieortodoksyjna. Na lodowiec, zgodnie z obowiązującymi wytycznymi, weszliśmy bardzo wcześnie, schodząc krótką ferratką z grzbietu za Defreggerhausem (początek oznaczony wielgachnym stosem kamieni) z powrotem na wysokość ~3000 m i ruszyliśmy zdecydowanie pod górę, przechodząc w trawers dopiero ~3180 m, co skończyło się koniecznością stracenia nieco wysokości, żeby obejść szczeliny pod pd.-zach grzbietem Rainerhorna. Dalej pod górę poszliśmy bardzo blisko skał Rainerhorna, omijając szczeliniasty teren na lewo od nas i idąc tak niemal prosto na północ wypadliśmy zdecydowanie na wschód od umownego położenia Rainertörl (3421 m). Zmieniliśmy więc azymut na zachodni... dochodząc do grzebienia skalnego ciągnącego się na linii pn.-pd. między Großvenedigerem a Hohes Aderlem. Było to wyraźnie na lewo od nominalnego szlaku, ale miało trzy zalety - za rzeczonym grzebieniem nie wiało, stanowił on wygodną pomoc nawigacyjną, no i było tu mało szczelin. Około 3600 m odbiliśmy nieco w prawo dochodząc do nominalnego szlaku... i spotykając ekipę, która wyszła przed nami. Dalej dokonaliśmy jednego nieudanego wyboru, obchodząc dużą szczelinę już pod samym wyjściem na grzbiet prowadzący na wierzchołek z lewej strony, co skończyło się koniecznością stracenia ze 20 m wysokości i wychodzeniem na tenże grzbiet po bardzo stromym zboczu, co przyprawiło mnie o zadyszkę. W związku z tym zameldowaliśmy się na szczycie koło 12:05, podczas gdy ekipa z przewodnikiem była dotarła tam nieco wcześniej. Przed nami była jednak jeszcze druga część trawersu... Schodząc na Venedigerscharte zniosło nas nieco w prawo, przez co trawersowaliśmy na mocno pochylonym zboczu. Nieco uciążliwe było też pokonanie progu lodowca tuż poniżej przełęczy. Niżej na lodowcu Venedigerkees musieliśmy kilkakrotnie obchodzić duże zespoły szczelin, a całymi dużymi fragmentami nawigować na wyczuwanie kierunku spadku stoku pod stopami, bo widać było tyle, co na długość liny. Trochę przed 15:00, na wysokości ~2850 m udało nam się w końcu na chwilę zejść pod chmury, co ułatwiło nam pokonanie ostatniego zespołu szczelin (przyasekurowaliśmy się tam nawet w jednym miejscu ze śruby lodowej), ale kiedy o 15:30 schodziliśmy z lodowca, znów oplotły nas chmury (i zaczął siąpić deszcz). Do Kürsingerhütte (2558 m) został jeszcze trawers po skale - miła odmiana po błąkaniu się po lodowcu, choć po 7h pracy i w deszczu trochę się jednak ciągnął. Do schroniska, w którym okazały się przebywać tabuny austriackich wojskowych na jakimś szkoleniu (samego Venedigera atakowali - przy dobrej pogodzie - dnia następnego), zaszedłem o 16:33. Jedna rzecz, którą z Bratem pokpiliśmy, to niezabezpieczenie się przed słońcem. Niby jak wychodzisz w chmurę i siekący po twarzy deszcz ze śniegiem, to krem od słońca i okulary przeciwsłoneczne nie są pierwszą myślą, która przychodzi ci na myśl... a jednak na lodowcu powinna! W efekcie obaj kompletnie spaliliśmy sobie twarze, a do tego Mateusz miał następnego dnia objawy ślepoty śnieżnej (łzawienie, problemy z ostrością widzenia; mnie oczy trochę piekły i łzawiły, ale następnego dnia problemów z widzeniem nie miałem). Ogółem 10,5 km w poziomie, 761 m podejść i 1179 m zejść w 8:30h (18,1 GOT, średnio ~2,8 GOT/h w podejściu i 3,2 AV/h w zejściu), w chyba najpaskudniejszych warunkach, jakie zaliczyłem w życiu. |
Nawigacja:
../ powrót do menu głównegoNawigacja:
../ powrót do menu głównego
![]() |
© Tomek Żółtak 2008-2010![]() |